scieło jej krew w ¿yłach.
O Bo¿e, czy ktos tu jest? Mru¿ac oczy, rozejrzała sie po pokoju. Po chwili dostrzegła smuge swiatła pod drzwiami. Nikt nie czaił sie koło łó¿ka, ale... ale... W ułamku sekundy oblał ja zimny pot. Opanowała przera¿enie i właczyła stojaca przy łó¿ku lampke. W jednej chwili pokój zalało łagodne, złociste swiatło. Wydawało sie, ¿e w pokoju nic sie nie zmieniło, ¿e wszystko jest w porzadku. Cos jej sie po prostu przysniło. Pewnie dlatego, ¿e idac spac, nie czuła sie najlepiej. Zupa, która zjadła na kolacje, rozstroiła jej ¿oładek, a rozmowa przy kolacji była dosc stresujaca. W pokoju nikogo nie ma. Powoli wypusciła powietrze i w tej samej chwili cos usłyszała... Stłumione kroki? 212 Co to było? Z mocno bijacym sercem odrzuciła kołdre i wyskoczyła z łó¿ka. Spokojnie, powtarzała sobie w myslach. Czuła zimna stru¿ke potu spływajacego po plecach. Obeszła pokój, łazienke, garderobe, zajrzała nawet za zasłony, szukajac sladu czyjejs wrogiej obecnosci. Niczego jednak nie znalazła. Deszcz spływał po szybach, w które dzwonił wiatr. Była sama. - Wez sie w garsc - powiedziała do siebie, ale w srodku cała sie trzesła. Czuła bolesny ucisk w ¿oładku. Czy rzeczywiscie kogos słyszała, czy te¿ ten straszny głos nale¿ał do złego snu? Przygładziła palcami włosy i przeszła przez apartament, oswietlony przycmionym swiatłem lamp. Czujac sie jak ostatnia idiotka, zapukała do pokoju me¿a. - Alex? - zawołała cicho. ¯adnej odpowiedzi. Chwyciła gałke i spróbowała ja przekrecic. Drzwi pozostały zamkniete. - Alex? Cisza. Znowu zamknał drzwi do swojego pokoju. Uspokój sie, nikogo tu nie ma. To był tylko sen. Tylko zły sen! Alex jeszcze nie wrócił do domu. To wszystko. Uspokój sie. Ale nie potrafiła sie uspokoic. To, co sie stało, wydało sie zbyt realne. Spojrzała na zegar. Dochodziła jedenasta. Nie spała wiec długo. To tylko twoja wyobraznia, nic wiecej. Jestes zbyt nerwowa, zaczynasz bac sie własnego cienia. W twoim pokoju nikogo nie było. Ten głos nale¿ał do złego snu, którego ju¿ nie pamietasz. Kilka głebokich oddechów, o tak. Wez sie w garsc, na litosc boska. Rozdra¿niona wyszła na pusty, pogra¿ony w półmroku korytarz. Właczyła swiatło i rozejrzała sie wokół. Staneła przy poreczy schodów i wyte¿yła słuch. Na tle cichej muzyki dobiegajacej, jak zwykle, z głosników słychac było chwilami tylko rozmowe - wysoki głos Eugenii i ni¿szy, głebszy głos Nicka. Co za ulga. Marla omal nie usiadła na podłodze. Wszystko było takie jak zwykle. Nie słyszała ¿adnych kroków 213 na schodach ani czyjegos przyspieszonego oddechu, ani szczekania Coco, zaniepokojonej obecnoscia intruza. Nie usłyszysz wystrzału rewolweru ani brzeku tłuczonego szkła. Spójrz prawdzie w oczy, Marla. Ponosi cie wyobraznia.