małym dzieckiem. Wszyscy poruszali się ospale, ale kiedy w końcu znalazła się w terminalu,
wyjęła komórkę, włączyła ją i odsłuchała wiadomości. W tym także od Bentza. Dzwonił jako ostatni, by przekazać propozycję Hayesa, że ktoś zabierze ją na posterunek. Miała się rozglądać za policjantem z tabliczką z jej nazwiskiem przy odbiorze bagażu. Dziwne, pomyślała, starając się opanować narastającą panikę. Nikt jej nie wyjaśnił, dlaczego właściwie odbierze ją policjant. Równie dobrze mogłaby wynająć samochód i pojechać sama. Albo mógł wyjść po nią Bentz. Wiedział przecież, kiedy przylatuje. Dlaczego mają się spotkać na posterunku? Bo sytuacja jest zła. I to bardzo zła. Zadzwoniła na komórkę Bentza – nie odbierał. Miała ochotę wrzeszczeć z wściekłości. Spróbowała do Hayesa – to samo – od razu przekierowano ją na pocztę głosową. Tyle, jeśli chodzi o wygodę i przydatność telefonów komórkowych, o to, że zawsze można się skontaktować. Gniewnie cisnęła aparat do torebki i ruszyła się w stronę odbioru bagażu. Coś jej się w tym wszystkim nie podobało. I gdyby nie to, że słyszała prośbę męża na własne uszy, wynajęłaby samochód. I pojechała... Dokąd? Bentz wymeldował się z SoCal Inn. Pewnie i tak pojechałabyś na posterunek. Ciesz się, że jeszcze jest w Los Angeles. Wkrótce go zobaczysz. Pewnie za niecałą godzinę. I dobrze! Rozdzwoniła się jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz – Bentz. – Dzięki Bogu! – Cześć. – Boże, jak się cieszę, że cię słyszę! Martwiłem się już. Coś ścisnęło ją za serce. – Wiem. – Miała łzy pod powiekami, dławiło ją wzruszenie. – Lot był opóźniony, musieli coś naprawiać, ale w końcu tu dotarłam. – Dobrze. Prawie go nie słyszała, hałas lotniska zagłuszał rozmowę: komunikaty, zgrzyt wózków bagażowych, szmer podekscytowanych głosów, gdy tłumy ludzi przelewały się przez terminal. – Dlaczego spotkamy się na posterunku? Myślałam, że będziesz na lotnisku. – Też tak myślałem, ale musiałem złożyć zeznania. Dokończyć niedokończone sprawy. – O Boże, znowu ktoś zginął – jęknęła. Wiedziała, że to prawda. Zatrzymała się w pół kroku. Mało brakowało, a kobieta z wózkiem wpadłaby na nią. – Przepraszam – mruknęła, odsunęła się, zniknęła za rogiem, za sklepem z koszulkami. – Mam rację? – O1ivia czuła każde uderzenie serca. – Zginął ktoś jeszcze? – Tak mi się wydaje. Kobieta, która podszywała się pod Jennifer. – Wydawał się zmęczony i podłamany. – To długa historia, w każdym razie widziałem, jak skoczyła z punktu obserwacyjnego do oceanu, dobre piętnaście-dwadzieścia metrów. – Skoczyła? – Uciekała przede mną. – O Boże – szepnęła. Nagle kakofonia lotniska stała się szumem morza, ludzie zniknęli, gdy oczyma wyobraźni widziała, jak nieznajoma wybiera śmierć w morskich odmętach. – Kilka godzin później Straż Przybrzeżna wyłowiła zwłoki. O1ivia oparła się o ścianę i na moment zamknęła oczy. – Więc ona nie żyje? Ta, która cię prowokowała? – Nie wierzyła własnym uszom. – Tak mi się wydaje. Mam zidentyfikować zwłoki w kostnicy. Zakrawa to na żart. Przecież rozmawiałem z nią tylko raz. Nie wiem nawet, jak naprawdę się nazywa. – Rozmawiałeś z nią? Poważnie? – Tak. – Twarzą w twarz? A nie w środku nocy, gdy dzwoniła z głupim żartem? – Dzisiaj – przyznał. – Dogoniłem ją, miała mi wszystko powiedzieć, tak przynajmniej mówiła, ale... O cholera... Słuchaj, muszę kończyć. – Chwileczkę! Spotkałeś się z tą Jennifer? – Tak. Posłuchaj, Liwie, wkrótce wszystko ci opowiem. Kiedy zidentyfikuję zwłoki, będę pewnie musiał jeszcze odpowiedzieć na kilka pytań, ale to już będzie na posterunku, w Parker