Westchnęła cicho, przyglądając się sobie w lustrze. Ogarnęło ją
okropne poczucie nieuchronnego końca. Jej czas pobytu u Montague’ów już niemal upłynął – a jeszcze gorsza była świadomość, że niebawem dzieci będą musiały przywyknąć do innej opiekunki. Chociaż powiedziała Freyi, że być może zostanie trochę dłużej, jednak byłoby to tylko przewlekaniem męki. Pora rozpocząć poszukiwanie tego nieznanego nieuchwytnego celu w życiu, który da jej poczucie spełnienia. Opaliła się, to też niemal w ogóle nie musiała stosować makijażu. Umalowała tylko lekko usta i nałożyła trochę różu na policzki. Włosy upięła wysoko w węzeł, zostawiając jedynie parę luźnych kosmyków, a na koniec skropiła się odrobiną perfum. Było już po dziewiątej, gdy Theo delikatnie zapukał do jej drzwi. Otworzyła... i zaparło jej dech w piersi. W nienagannie skrojonym smokingu wydawał się jeszcze wyższy i bardziej postawny. Spoglądał na nią z błyskiem podziwu w czarnych oczach. Wydała mu się piękną czarodziejką z bajki. Brakowało jej tylko różdz˙ki w dłoni. Odchrząknął. – Bardzo ładna sukienka – rzekł sztywno. – Naprawdę? – spytała niewinnym tonem, a on z powagą skinął głową. Idąc do windy, minęli opiekunkę, pilnującą na tym piętrze dzieci, których rodzice byli chwilowo nieobecni. – Życzę państwu miłego wieczoru – powiedziała z uprzejmym uśmiechem. – Naszych dzieci w ogóle pani nie usłyszy – zapewnił ją żartobliwie Theo. – Kiedy kładłem je do łóżek, jż prawie spały. Weszli do sali jadalnej i Lily przystanęła, zaskoczona zmianą jej wystroju. Odsunięte pod ściany stoliki otaczały środkową część podłogi, z której zdjęto dywan, a jedyne oświetlenie stanowił migotliwy blask licznych świec. – Jak tu pięknie – westchnęła. Niegdyś Theo odpowiedziałby może: ,,To ty jesteś piękna’’. Teraz jednak stwierdził tylko: – Barry miał znakomity pomysł. Postanowił przenieść gości hotelu w dawniejsze, bardziej romantyczne czasy. Pragnie, żeby każdy miło zapamiętał ten ostatni wieczór. Kelner zaprowadził ich do stolika. Niemal natychmiast pojawił się zespół i szybko nastroił instrumenty. – A zatem będą tańce – zauważyła z lekkim niepokojem Lily, wskazując na odsłonięty dębowy parkiet. – Dla tych, którzy zechcą – odrzekł. Wzięła do ręki menu. A więc, na szczęście, nie trzeba będzie koniecznie tańczyć, pomyślała z ulgą, jako że tego nie potrafiła. Nigdy w życiu z nikim nie tańczyła. Za to Theo... Zerknęła na niego i z łatwością wyobraziła go sobie, jak wiruje na parkiecie, trzymając w ramionach Elspeth. Oczy się jej zamgliły. Z pewnością byliby najwspanialszą parą w tej sali. Jak bardzo on musi za nią tęsknić... zwłaszcza w taki wyjątkowy wieczór. Zamiast być z żoną, jest skazany na towarzystwo opiekunki swoich dzieci. Jednak nawet jeśli Theodore Montague odczuwał nostalgię, nie dawał tego po sobie poznać. – Zdecydowałaś, co chcesz zamówić? – zapytał, spoglądając na nią oczami błyszczącymi w blasku świec. – Przyznaję ze wstydem, że