że nie zaryzykuje tak niepewnej kariery. Widziała przecież
swoich rodziców żyjących od jednego honorarium do następnego, w oczekiwaniu na sławę, która jakoś nie chciała nadejść. Widziała też, jak gorycz i rozczarowanie niszczą ich małżeństwo. Rozwiedli się tego roku, kiedy skończyła Tulane. Rok później matka zginęła w wypadku, a ojciec przeprowadził się do San Francisco, gdzie zamieszkał w jakiejś artystycznej komunie. Czasami ucinali sobie serdeczną telefoniczną pogawędkę, ale z powodu odległości widywali się bardzo rzadko. Pamiętając o rodzinnych doświadczeniach , Kate zdecydowała się studiować zarządzanie, natomiast sztukę potraktowała jako hobby. Właśnie dlatego jej witraże nie wisiały w galeriach, a jedynie w oknach ,,Uncommon Bean’’. Zrobiła je, ponieważ to uwielbiała. Nie dla pieniędzy, nie dla sławy, tylko z czystej miłości do sztuki. Kate wiedziała, że ma szczęście. Po studiach mogła przecież utknąć w jakimś biurze i pracować od dziewiątej do piątej, z krótką przerwą na lunch. Z pewnością nie byłaby wtedy szczęśliwa, lecz z powodu głębokiego poczucia obowiązku starałaby się wykonywać tę pracę jak najlepiej. Luke nigdy nie był w stanie tego pojąć. To zabawne, że nie potrafił pracować dla pieniędzy, pomyślała. Oboje pochodzili z biednych domów i kształcili się dzięki niewielkim stypendiom, które musiały im na wszystko wystarczyć. A jednak Luke nie chciał nawet myśleć o karierze dziennikarza, do czego wydawał się stworzony, tylko pragnął zostać pisarzem. Tak bardzo wierzył w swój talent. Ona nigdy nie miała tej pewności. Brakowało jej też odwagi i samozaparcia. Widząc, że kobieta dostała już kawę, a dzieci ciastka i sok, podeszła do swoich pracowników. – Proszę, żebyście rozmawiali o czymś przyzwoitym, a ja pójdę do biura. Muszę przygotować wypłaty. – Zmarszczyła brwi. – Oczywiście, jeśli chcecie dzisiaj dostać jakieś pieniądze. – Idź, idź. – Blake pchnął ją w kierunku biura. – Jestem bez grosza. – Musisz bardziej kontrolować swoje wydatki – zaśmiała się Marilyn. Blake pociągnął nosem. – Słowa mądrości od królowej szkolnych pożyczek. Wzięłaś już chyba wszystkie, co? – Pieprzę cię! Blake pokręcił głową. – To raczej wykluczone. Nie jesteś w moim typie. – Widzisz, Kate, że to nie ja zaczęłam – powiedziała Marilyn, patrząc koso na kolegę. – To on jest nieprzyzwoity! Kate podniosła ręce do góry. – Spokój, spokój! Widzę, że nigdy się nie zmienicie. Tylko nie wystraszcie mi wszystkich klientów, dobra? Nie czekając na odpowiedź, skierowała się w stronę zaplecza. Po drodze sprawdziła zapasy i zapisała, co trzeba dokupić. Karty zegarowe leżały równo na jej biurku. Westchnęła i zabrała się do pracy, gdy ktoś zastukał do drzwi. – Mamy problem – rzucił zza progu Blake. Gestem zaprosiła go do środka. – O co chodzi? – Znów o cukiernika. Pamiętasz, nie pokazał się w sobotę, więc zabrakło nam ciastek. I teraz to samo.