Pewnie to samo twierdziły o sobie tysiące ludzi. Ale abuelo Diaza
nigdy się tym nie chwalił, to inni tak mówili. W ten sposób wyjaśniali sobie dziadka. A potem również samego Diaza. Chłopak starał się nie stwarzać problemów. Uczył się dobrze zarówno w Stanach, jak w Meksyku. Nie popisywał się i nie wygłupiał. Nie palił i nie pił. Powody były czysto pragmatyczne, nie ideologiczne: nałogi to słabość i rozkojarzenie, na które nie mógł sobie pozwalać. Podobało mu się życie w Meksyku. U matki w Stanach czuł się przytłoczony, osaczony jej emocjami. Nie odwiedzał jej zresztą za często; była zbytnio zajęta swoim życiem osobistym, szukaniem kolejnego męża. Ojciec Diaza był trzecim z kolei. Właściwie nie był pewien, czy rodzice w ogóle się pobrali. Jeżeli tak (w co wątpił), to na pewno nie w kościele: gdy Diaz wyjechał do ojca, ten miał już inną żonę i czworo dzieci. A przecież regularnie chodził do spowiedzi, an43 149 zawsze był na mszy, więc jego stosunki z kościołem musiały układać się poprawnie. Matka ściągnęła Diaza z powrotem, gdy chłopak miał czternaście lat. Mówiła, że chce, by syn skończył szkołę w Stanach. I tak się stało. Przeprowadzali się tak często, że przez ostatnie cztery lata nauki Diaz zaliczył aż sześć szkół, ale ostatecznie zdał maturę bez problemów. Nie miał dziewczyny. Nastolatki miewały piękne ciała, ale puste głowy Podejrzewał, że jest ostatnim prawiczkiem w klasie. Stracił dziewictwo w wieku dwudziestu lat i od tego czasu spał zaledwie z kilkoma kobietami. Seks był wspaniałą rzeczą, ale wymagał dobrowolnego odsłonięcia się, bezbronności. A z tym Diaz zawsze miał problem. Było jeszcze coś: kobiety po prostu się go bały Starał się być łagodny i delikatnyw łóżku, ale najwyraźniej nie potrafił bez reszty wyzbyć się tej niepokojącej gwałtowności, która przerażała partnerki. Może powinien częściej próbować, pomyślał, uśmiechając się w duchu. Może byłoby mu łatwiej. Ale wygodniej było dawać sobie radę na własną rękę, więc tak właśnie robił. Minęło już kilka lat od czasu spotkania kobiety, która pociągała go na tyle, by rozważać kontakt fizyczny. A teraz... teraz była Milla Edge. Podobały mu się jej ruchy: spokojne i płynne. Nie była piękna; w każdym razie nie uosabiała tego amerykańskiego typu urody charakterystycznego dla cheerleaderek. Twarz Milli wydawała się wyrzeźbiona twardymi, zdecydowanymi ruchami: wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowana linia szczęki, piękne ciemne brwi i an43 150 rzęsy. Jej sięgające prawie do ramion włosy były burzą jasnobrązowych loków z intrygującym pasmem błyszczącej siwizny. Usta miała bardzo kobiece, miękkie, pełne i błyszczące. A jej oczy... jej brązowe oczy były najsmutniejszymi oczami, jakie widział w życiu. To te oczy sprawiały, że chciał obronić ją przed całym światem, zasłonić własnym ciałem i zabić każdego, kto próbowałby ją skrzywdzić. Większość kobiet załamałaby się po tym, co przydarzyło się Milli. Ona robiła coś wręcz przeciwnego: walczyła i nie pozwalała