wyżej zobaczyła wlepione w siebie oczy
prześladowczym, która klęczała, trzymając się za brzuch. - Jeszcze żyjesz? - spytała dziwnym głosem Clare. Lizzie oblizała suche wargi. - Pómóź mi.. - Po co miałabym ci pomagać? - spytała Clare i nagle wciągnęła gwałtownie powietrze, krzywiąc się z bólu. -Ojej... - jęknęła zduszonym głosem. - To dziecko... Właśnie je tracę. Przez ten wysiłek, pomyślała Lizzie. Przez szarpanie się z bramką. I spychanie jej do szybu. Dziecko w niczym nie zawiniło... - Clare, pomóż mi się wydostać. - Lizzie sama nie mogła uwierzyć w swą zimną krew. - Wtedy ja pomogę tobie. Odpowiedział jej głuchy jęk. - Clare, posłuchaj! Zadzwoń po karetkę! - lizzie poczuła na czole krople potu. Nagle zrobiło się jej słabo z bólu - Clare, proszę... Jeśli zaraz zadzwonisz, może uda się uratować dziecko! Dwa piętra wyżej, na krawędzi szybu Clare zaczęła się śmiać. Dźwięk rozsadzał Lizzie głowę, niemal pozbawiając ją przytomności. - Clare, proszę! Ktoś ci musi pomóc! - Nie potrzebuję pomocy. Ty także jej nie otrzymasz, przynajmniej nie ode mnie. - Dlaczego? - Lizzie juz w chwili, gdy zadała to pytanie, wiedziała, jakie jest głupie. Przecież to Clare ją zepchnęła, mocowała się z nią, póki Lizzie nie spadła. A jednak ogromnie zależało jej na odpowiedzi - Dlaczego, Clare? - Już przedtem zabijałam... - odparła tamta. W ciemności szybu do piersi Lizzie wkradła się kolejna fala strachu i już tam została. - ...takie kobiety jak ty - dodała Clare. - Przecież mnie nie znasz! - Ale sporo o tobie wiem. - Co mianowicie? - spytała w oszołomieniu Lizzie. - Wiem, jaki jest twój mąż. Strach podpełzł jeszcze wyżej, rozlewając się po całym ciele. - Skąd możesz to wiedzieć? - wyrwało się Lizzie pytanie, zanim zdążyła pomyśleć. - Zapytaj swojego przyjaciela - odparła Clare. - Zapytaj Robina. - Dlaczego Robina? - Niepewność przytłumiła na chwilę strach. - Nic nie rozumiem. - Poprzednim razem byłam dokładniejsza. Miałam czas wszystko zaplanować, zrobić to, jak należy, ze względu na dzieci. Bo widzisz, mnie chodzi przede wszystkim o dzieci. Słowo „dzieci" podziałało na Lizzie jak cios siekierą. - Co masz na myśli? - Chciała usiąść, ale ból ją